Zdecydowałem przetłumaczyć na polski jedno opowiadanie o rosyjskim Uniwersytecie Wojskowym Jezyków Obcych, które opowiada o ciekawych sposobach uczenia się jezyków, jakich w nim wykorzystywano. Napisał go były student tego Uniwetsytetu. Pózniej już zrozumiałem, że to nie jest tekst, przydatny do tłumaczenia dla początkujących, ale sprawa już zrobiona, poddaję więc wynik Waszemu sądowi. Nie prosiłbym, żeby ktoś mi poprawił wszystkie błedy, bo ich jest za dużo, chyba dajcie mi ogólne komentarzy.
Oryginal tutaj:
http://world.lib.ru/s/skripnikow_j_j/opus24.shtmlВИИЯKrótko powiedzieć o ВИИЯ - Uniwersytecie Wojskowym Jezyków Obcych - po prostu niemożliwe. Bardzo niezwykła jest ta szkoła. Niezwykłość zaczynała się z tego, że ten uniwesytet nie figurował na listach szkół wojskowych ZSRR-u, i w ogóle nie wspominał się ni w jakich publikacjach otwartych.
Dowiedziałem się o ВИИЯ zupełnie przypadkowo. A, znalazłszy się pod sztandarem Armii Radzieckiej, zdecydował obrócić tę okoliczność na swoją korzyść. Rzecz w tym, że wstąpić w ВВИЯ z cywilu zwykłemu smertelnikowi jest w istocie niemożliwe, a z armii, jak nie dziwne, dość prosto. No nie tak żeby prosto, ale realne i możliwe.
Przesłużywszy cztery miesiący, zdecydowałem, że nastał czas przystąpić do sprawy. Najpierw trzeba złożyć raport o wstąpieniu. Takie sprawy decydują się przez bezpośrednego zwierzchnika, to jest, dowódcę kompanii. Nasz dowódca, kapitan Bahmut, był człowiekiem szczerym i opinie swoje donosił do narodu z otwartą bezpośrednością. Nachlałszy się (jego zwykły stan we większej części czasu dziennego i każdy wieczór), kapitan przychodził do kompanii po ciczy, żeby wreszcie zrealizować swoje najmocniejsze marzenie i zaprowadzić porządek wśród powierzonych mu podwładnych. Czasem urządzał pobudkę całej kompanii - tak sobie, żeby życie nie wydawało się miodem. Czasem zaś dowódcowy gniew zwalał się na jakiś jeden pluton lub w ogóle na poszczególnego nieboraka.
W takie chwile, ukryłszy się pod kołdrami i spodziewając się, że ominie nas kielich goryczy, napięto się wsłuchiwali w czuły głos ojca-dowódcy. Z natchnieniem od własnego głosu i obficie ruczając mięsem, Bohmut drał się na wybraną im ofiarę: "Gdyby twoja matka wiedziała, jakie bydło urodziła, zadusiłaby cię w kołysce!"
Własnie, od niego muszę zaczynać. Stukam w drzwi kompanii biura. Stamtąd donosi się ciężki powolny bas: "Proszę wejść". Tłumaczę sedno sprawy. Mówię, tak i tak, chcę złożyć raport o wstąmpeniu do Uniwersytetu Wojskowego Jezyków Obcych - ВИИЯ. Szalono wlepiłszy w mnie swoje czerwone obrzękłe oczy, Bahmut ryczy: "Precz stąd! Jakiegoś mu ВИИЯ podawaj! A chuja nie chcesz? I ja odszedłem, zhańbieny. Przecież, odpowiedzią kompanii dowódcy się nie zadowoliłem, a aroganckie skierowałem się do dowódcy pułka, podpułkownika Panina.
U Panina moja prośba nie sprowokowała nijakich negatywnych emocji. Po prostu powiedział: "Na liście szkół wojskowych takiej szkoły nie ma. Możesz złożyć raport, gdy jesteś pewny, że ta szkoła istnieje".
Przeszlo póltora miesięca. Zupełnie niespodziewanie wyzywają mnie do Panina. Obejrzewszy mnie nieco zdziwiono a nawet nieufnie, podpułkownik mówił: "Pana wyzywają do Moskwy, w sztab okręgowy. Oto adres. Niech się Pan zjawi u pułkownika..."
W sztabie okręgowym pułkownik, który mnie wyzwał, objaśnił bez wstępów: "Sam ukończyłem ВИИЯ dwadzieścia lat temu. Za mojej pamięci jesteś pierwszy, kto składa tam raport. Otoż zdecydowałem Cię wyzwać, popatrzeć." Wypytawszy mnie o temu o owemu, pułkownik mówił: "Słuchaj, przydziału na nasz okręg w ВИИЯ nie ma. Ale tam w służbie siedzi mój były kolega. Oto twoje papiery, jedź prosto do Uniwersytetu i oddaj ich pułkowniku .... Zaraz do niego zadzwonię, zamówi ci przestupkę".
Od metra "Bałmanskaja" tramwajem docieram do Lefortowa i znajduję potrzebny adres. Stoję w portierni ВИИЯ. Nie ma nijakiej szyldy. Za metalowym plotem są piętrowe budynki starych koszar, a w głębi dwa nowoczesnych bloka siedmopiętrowych. Oddawszy papiery, wracam do pułka.